Zaloguj się

3 dni jak 2 godziny

Erupcja wulkanu na Islandii spowodowała globalny paraliż komunikacji lotniczej. Ocenia się, że linie lotnicze straciły ponad 1,7 mld dolarów, a uwięzionych na ziemi zostało ponad 12 milionów podróżnych. Jak sobie w tej trudnej komunikacyjnie sytuacji poradził logistyk? Przeczytajcie relację Artura Olejniczaka, absolwenta WSL i pracownika Działu Upowszechniania Wiedzy Instytutu Logistyki i Magazynowania z powrotu z konferencji w Irlandii. 

"W piątek 15 kwietnia, będąc na światowej premierze nowych produktów irlandzkiej firmy COMBiLift (producent 4-kierunkowych wózków widłowych) dotarła do nas wiadomość o zamknięciu przestrzeni powietrznej nad Irlandią oraz Wielką Brytanią. Dzwoniąc na lotnisko dowiedziałem się, że mój piątkowy lot został odwołany i że mogę przebukować bilet na sobotę. W podobnej sytuacji, znalazło się ponad 200 dziennikarzy z całego świata. Nie wpadając w panikę, przebukowałem bilet na lot sobotni. Niespodzianka czekała mnie następnego dnia. W piątkowy poranek telewizja SKY poinformowała, że ruch lotniczy w całej Europie wstrzymany jest jednak do poniedziałku, 19 kwietnia. Wiedząc, że nieprzebukowanie biletów spowoduje ich nieważność, postanowiłem zmienić termin odlotu na poniedziałek, jednocześnie podejmując decyzję o szukaniu alternatywnej drogi powrotu do Polski. W sobotę, przedstawiciel linii lotniczych poinformował mnie, że wylot stoi pod znakiem zapytania i zaproponował rezerwację biletów na środę. Wspólnie z kolegami - dziennikarzami podjęliśmy decyzję o wyruszeniu drogą lądową.

Naszym pierwszym celem była Europa Kontynentalna, czyli czekało nas do pokonania 680 km. Wynajętym autokarem ruszyliśmy w sobotę, 17 kwietnia w godzinach popołudniowych z miejscowości Mullingar do Dublina. W dublińskim porcie promowym okazało się, że ze względu na tak dużą kongestię, najwcześniejszy rejs wyrusza dopiero w niedzielę, 18 kwietnia o godzinie 6.00 rano. Czekała nas noc w Dublinie. Udało się znaleźć jakiś hotel i o świcie następnego dnia, pełni wiary wróciliśmy do portu. Udało się! Za 700 złotych kupiliśmy bilet do oddalonego od Dublina o nieco ponad 3 godziny rejsu angielskiego portu Holyhead. Tam złapaliśmy autokar, jadący z północy na południe Anglii, do portu Dover. Podróż trwała aż 10 godzin i 50 minut. Jechaliśmy przez całą Anglię, a do tego w permanentnym korku. Około godziny 23.00 dotarliśmy wreszcie na prom płynący do francuskiego portu Calais (koszt biletu to około 200 zł, czas rejsu 1 godzina i 30 minut).  Po przepłynięciu kanału  La Manche wszyscy odetchnęli z ulgą.

Dzieliło nas już tylko 1100 km od domu! Tym razem, za cel postawiliśmy sobie dotarcie do Brukseli. Osiągnęliśmy go o godzinie 03.00 w nocy z niedzieli na poniedziałek. Przed nami został ostatni etap podróży i zmiana środka lokomocji. Po 4 godzinach stania w gigantycznej kolejce na dworcu kolejowym w stolicy Unii Europejskiej, za kwotę 680 złotych, kupiliśmy upragnione bilety kolejowe do Poznania.  Trasę mierzącą niespełna 1000 km, podzieliliśmy na 3 etapy. Pierwszy z nich, pokonaliśmy pociągiem ICE z Brukseli do Kolonii. Następnie, po 2-godzinnym odpoczynku, wsiedliśmy w kolejny pociąg ICE jadący do Berlina. W stolicy Niemiec czekała nas godzinna przerwa, ale wreszcie dostaliśmy się do pociągu EC relacji Berlin – Warszawa i po prawie 2 godzinach jazdy dotarliśmy do Poznania."

Podsumowanie

Podróż drogą lądową:
Mullingar – Dublin – Holyhead – Dover – Calais – Bruksela – Kolonia – Berlin – Poznań: łącznie  2107 km
Prawie 3 dni jazdy, około 2500 zł wydanych na podróż.

Podróż samolotem:
Mullingar – Dublin - Poznań: łącznie  2107 km
2 godziny lotu, koszt biletu lotniczego - 400 zł .
Ostatnio zmieniany w poniedziałek, 26 kwiecień 2010 10:04
Zaloguj się by skomentować