Logo
Wydrukuj tę stronę

Eksport do USA: świetlane perspektywy?

Polecamy! Eksport do USA: świetlane perspektywy?

Pamiętam, że jeszcze niedawno to, co polskie przeciętnemu Amerykaninowi kojarzyło się z przaśnością, a konserwatyzm utożsamiał on z zacofaniem. Hitem eksportowym były "polish kiełbasa" i "polish vodka" jako synonim Polaka, nie wylewającego za kołnierz. Od tamtego czasu upłynęło raptem kilkanaście lat, ale wizerunek produktów "made in Poland" zmienił się radykalnie na korzyść.

Eksport do USA rośnie sukcesywnie. Mógłby jeszcze bardziej okazale, gdyby nie restrykcyjne bariery pozataryfowe i inne regulacje, utrudniające dostęp do zaoceanicznego rynku. Prawdopodobnie nadziei w jego poluzowaniu nie należy upatrywać w negocjowanej z Unią Europejską od kilku lat umowie o wolnym handlu (TIPP - Transatlantic Trade and Investment Partnership).
Stany Zjednoczone wydają się ważnym, przynajmniej z punktu widzenia naszego grajdoła, partnerem handlowym dla Polski. Jankesi rokrocznie okupują miejsca na początku drugiej "10" w konkurencji dwustronnej wymiany handlowej. Co więcej, z dużą dozą prawdopodobieństwa, można założyć, że okoliczności będą sprzyjały dalszym wzrostom. Po pierwsze: rodzimi eksporterzy, wobec zamknięcia rynku rosyjskiego dla wielu produktów, zmuszeni są poszukiwać innych, równie chłonnych rynków zbytu. Po wtóre: sami sobie wyrabiamy i utrwalamy markę solidnego partnera biznesowego i, last but not least, USA są bodaj największym - wraz z Chinami - importerem na świecie.
Amerykanie przyzwyczaili nas do postrzegania ich jako liberałów, otwartych na inne rynki. Jeśli chcieć się sugerować jedynie malejącymi w wielu branżach stawkami celnymi, to pewnie należałoby taki nieskazitelny obraz zaakceptować bez mrugnięcia okiem. Sęk w tym, że, kiedy przyjrzeć się bliżej, rysy widoczne są gołym okiem i sytuacja już nie wygląda wcale tak różowo.

Okazuje się bowiem, że cwani Jankesi inaczej chronią swój rynek przed konkurencją. Celują w stosowaniu barier pozataryfowych, takich jak kwoty ilościowe (np. na niektóre produkty spożywcze) czy opłaty wyrównawcze. Z kolei zadaniem owych "innych regulacji" teoretycznie nie jest wprawdzie protekcja, a względy bezpieczeństwa, jednak ich obowiązywanie podwyższa koszty eksportu towarów w transporcie morskim i żaden przedsiębiorca z Polski, wysyłający swoje wytwory za Wielką Wodę, ich nie uniknie.

Przyjrzyjmy im się zatem. Zacznijmy od reguły 10+2, zwanej też ISF (Importer Security Filing). Organizując eksport do USA, lepiej wiedzieć, że u Jankesów obowiązuje konieczność dostarczenia tego dokumentu.
ISF to rozporządzenie Amerykańskiej Służby Celnej (US Customs and Border Protection), obligujące do złożenia przez tamtejszego importera lub brokera informacji o wwożonym drogą morską na teren Stanów Zjednoczonych towarze. W teorii odpowiada za to importer, ale w praktyce - leży w gestii eksportera. To on znajduje brokera po stronie odbiorcy, który to broker zajmuje się odprawą celną i właśnie zgłoszeniem ISF.

Niedopełnienie tego obowiązku może słono kosztować: nawet 5000 USD kary za przesyłkę! A że Amerykanie nie patyczkują się w egzekwowaniu przepisów i dają po łapach nawet za jakąkolwiek, sprzeczną z nimi błahostkę, lepiej mieć się na baczności na każdym etapie spedycji. Natomiast nie dokonuje się zgłoszenia ISF w sytuacji, gdy ładunek wypakowywany jest na terytorium Kanady lub Meksyku i dopiero stamtąd - koleją lub samochodem ciężarowym - trafia on do USA.
Zgłoszenie ISF do Customs and Border Protection musi nastąpić nie później niż 24 godziny przed wypłynięciem statku z deklarowanym produktem z portu załadunku. Jeśli kontener z towarem jest, w trakcie transportu morskiego, przeładowywany w innych portach, 24-godzinny termin dotyczy tej jednostki, która ostatecznie zawinie do portu przeznaczenia.

Warto też pamiętać o przeprowadzeniu przed nadaniem na statek fumigacji drewnianych palet. Niby banalna sprawa, o której każdy eksporter zdaje się wiedzieć, ale czasem niedopatrzenie tej powinności rodzi niepotrzebne konflikty i stresy już na wstępnym etapie procesu spedycyjnego.
Spore znaczenie ma ponadto fakt, że umowy o wartości powyżej 500 USD powinny być zawierane na piśmie. Powinny one szczegółowo określać prawa i obowiązki stron kontraktu, by uniknąć sporów sądowych i dalej ewentualnego narażenia się na dochodzenie należności ze strony windykatorów. W końcu co jak co, ale rynek firm zarządzających wierzytelnościami, w Stanach jest najlepiej rozwinięty na świecie.

Podsumowując, to przede wszystkim administracyjne, a nie podatkowe i celne "kłody" przeszkadzają albo wręcz zniechęcają do prowadzenia biznesu ze stroną amerykańską. A negocjowana obecnie Transatlantycka Umowa o Wolnym Handlu i Inwestycjach niewiele - jeśli w ogóle wejdzie w życie - zmieni w tym zakresie. A tam, gdzie administracyjne bariery nie wystarczą, pozostaną - pozataryfowe (kwotowe), bo Jankesi o swoje potrafią walczyć jak o niepodległość.

Ostatnio zmieniany w piątek, 02 wrzesień 2016 14:16
© 2000-2023 Sieć Badawcza Łukasiewicz - Poznański Instytut Technologiczny